Punkty obowiązkowe wizyty w Barcelonie: spacer po Rambli, wizyta na plaży, fotka pod bazyliką Sagrada Familia, oglądanie meczu, albo chociaż trampek piłkarzy, na Camp Nou, niektórzy wymienią jeszcze zjedzenie ośmiornicy. Czy czegoś tu brakuje? Owszem: rozmowy z autochtonami.


Warto rozmawiać, nawet jeśli nasz spanglish kuleje (nie martwcie się: ich też). Niejeden Polak w trakcie takiej pogawędki dowiedział się ze zdziwieniem, że Katalończycy uważają go za... rodaka. Nie jest to do końca żart, bo faktycznie inni Hiszpanie nazywają mieszkańców Katalonii właśnie Polakami.

Wśród domorosłych historyków i językoznawców wciąż toczą się spory o pochodzenie tego przydomka. Jedna teoria mówi o tym, że jest to aluzja do okupacji Katalonii przez nacjonalistów (wspieranych przez faszystowskie Włochy i III Rzeszę) podczas hiszpańskiej wojny domowej. To zdanie jednak jest wątpliwe, gdyż Katalonia upadła na długo przed atakiem nazistowskich Niemiec na Polskę (konkretnie w styczniu 1938). Kolejna grupa badaczy utrzymuje, że to niezrozumiałość języka katalońskiego w uszach pozostałych Hiszpanów sprowokowała porównania do egzotycznego języka polskiego. Ostatnie wyjaśnienie dotyczy meczu rozegranego w trakcie olimpiady w roku '92, kiedy to Katalończycy mieli nagrodzić głośną owacją gol strzelony przez drużynę polską... Hiszpanii.

Kiedy istnieje kilka wersji anegdoty, za prawdziwą należy uznać najładniejszą, więc w tym przypadku przyznaję słuszność ostatniej hipotezie.

Chociaż pochodzenie powinowactwa między dwoma ludami ginie w mrokach etymologii, Katalończycy radośnie dają wyraz swojej sympatii do Polaków. Wielu zapyta nas czy znamy „Cracovię” i zapewni, że oni widzą ją raz w tygodniu – w telewizji. Najbardziej popularny program  katalońskiej telewizji poświęcony piłce nazywa się bowiem „Crackovia”. Zaś satyryczny program poświęcony polityce to po prostu „Polonia”.

Tak „Crackovia” jak i „Polonia” mają swoje loga, które zawierają takie polskie symbole jak: flaszki, samoloty, czerwona gwiazda, „o” kreskowane, „o” z umlautem no i obowiązkowo bukwy, które, jak się okazuje, są po prostu przekręconymi literami alfabetu łacińskiego. Może i wkradły się tu drobne błędy, ale zamiast się boczyć, że w Barcelonie tak mało wiedzą o kraju nad Wisła, lepiej udać się z misją i wyjaśnić osobiście nieścisłości naszym rodakom zza Pirenejów.




Gwoli pogłębienia tematu, strona programu „Polonia”: http://www.tv3.cat/polonia/

  • Images 1
  • Images
  • Polaco catalan1
  • Tecnologiablog crackovia 01
  • 8430526116329
George Orwell miał powiedzieć, że jest to najszkaradniejsza budowla stworzona ludzką ręką. Rzeczywiście, chyba każdy, kto odwiedził Barcelonę przyzna, że Sagrada Familia widziana po raz pierwszy sprawia wrażenie bardziej strasznej, niż pięknej. Niezależnie, czy widzimy ją z poziomu ulicy, czy z wysokości Parku Park Güell, wrażenie jest niezapomniane.

Wysokie, bezkształtne wieże budowli sprawiają wrażenie ulepionych ze słomy i błota. Gotyckie przypory rozpierają się na boki jak łapy pająka. Z fasady przechodniów śledzą groźne oczy kamiennych świętych. Jedyna bezapelacyjnie ładna rzecz, która wyłania się z tego chaosu to cukierkowe zakończenia wież, które wyglądają jak kolorowe balony, mające zaraz ulecieć do nieba. Te jednak ciężko jest dostrzec, gdyż jak powiedział sam Gaudi, przeznaczone są dla oczu nie ludzi, lecz aniołów.

    Pierwsze wrażenie jest niepokojące, ale wiedzeni ciekawością podążamy za tłumem turystów i przestępujemy próg bazyliki. Przecieramy oczy ze zdziwienia. Wnioskując z zewnętrznej formy budowli, która zdaje się prawie nie mieć okien, spodzieliśmy się mrocznego gotyckiego wnętrza, tylko gdzieniegdzie oświetlonego światłem przebijającym się przez witraże. Tymczasem w środku bazyliki jest... jakby jaśniej niż na zewnątrz. Jest tak jakby wszystkie kryształowe oculusy umieszczone w sklepieniu zbierały całe światło dnia i zamykały je w kościele jak w szkatułce. Iluminacja w materialnej formie.

    Wnętrze bazyliki jest całkowitym przeciwieństwem jej fasady. Na zewnątrz forma ciemna, niepokojąca, groźna. W środku przestrzeń kryształowo jasna, czysta, uporządkowana. Na zewnątrz chaos, w środku ład. Na zewnątrz zamęt, w środku błogi spokój. Przestępując próg Sagrady Familii czujemy się, jakbyśmy opuszczali świat doczesny z jego brudem i zgiełkiem i przechodzili do miejsca leżącego w jakiejś innej czasoprzestrzeni, gdzie lasy są białe a niebo złote.

    I wierzcie lub nie, ale wszyscy, niezależnie od narodowości, wieku i wyznania, na ten widok przyklękają. Choćby po to, żeby zrobić zdjęcie. 
  • Do nieba
  • Fasada 2
  • Gaudiego inspiracje
  • Inspiracje gaudiego
  • Kolumny sagrada
  • Niebo nad sagrada
  • Niebo
  • Organy swiatlo
  • Perspektywa sagrada
  • Sagrada ludzie
  • Sklepienie sagrada
  • Ujecie klasyczne
  • Que es veritat

Jeden weekend w Granadzie to zdecydowanie za mało, żeby nacieszyć się tym miastem. Jeden weekend w Granadzie to może być za dużo za siły niejednej osoby. Ja pojechałam i poległam – na szczęście dopiero po powrocie do domu (jakie to dziwnie, że mój dom jest teraz w Madrycie).

W Andaluzji żyje się szybko i chodzi spać późno. Miasto uderza z siłą granatu - zapowiedź tej siły jest już w samej nazwie. Zwalają z nóg widoki ośnieżonych gór, ekstrawagancja  tutejszych artystów, tempo życia nocnego. W Granadzie albo stoisz: przy barze, zadzierając głowę aby przyjrzeć się gwieździstemu sklepieniu arabskiej świątyni lub kontemplując kryształowe niebo nad tobą, albo leżysz: na zielonej trawie, na poduszkach pociągając dym z sziszy, w swoim łóżku wykończony taką ilością życia i czystego powietrza.

Granada powtarza ten horyzontalno- wertykalny rytm. Miasto leży w dolinie jak miękki kocyk. Góry kroją niebo na pół. W górach wydrążone są jaskinie i korytarze. W tych skalanych domach żyją artyści i wagabundzi, którzy noszą w butonierkach kwiaty i piłeczki do żonglowania. Ci artyści wychodzą wieczorem na miasto na szczudłach i puszczają bańki do nieba. Bańki lecą nad miastem, do miejsca gdzie wznosi się Alhambra – arabski gród, który w nocy świeci jak gwiazda i wydaje się unosić coraz wyżej w przestworza – tam gdzie jego miejsce. Rzeka spływa z góry do miasta, nad rzeką kamiennymi mostami krążą miejscowi, przyjezdni i ci, którzy nie zależą do żadnej z tych kategorii, bo są wiecznie w podróży. W uszach mają melodie flamenco, które roznoszą się z barów, restauracji o domów. Tancerka wznosi raptownie rękę w geście nie znoszącym sprzeciwu. Nie masz wyboru: dajesz się porwać temu rytmowi.

Wszystko to spowija czyste górskie powietrze, które sprawia, że atmosfera miasta trafia prosto do krwiobiegu.

Jak tutaj mówią... Granada es una locura. Granada to istne szaleństwo.

  • Alhambra
  • Barman granada
  • Flamenco
  • Gwiazdy
  • Liliowo blekitne
  • Listek granada
  • Miasto w sloncu
  • Niebo nad lwem
  • Ogrodek ekologiczny
  • Proporcje
  • Talerzownia
  • Widok granada
  • Widok z alhambry
Hiszpania

Rastro 2010-12-26

Rastro to madrycki odpowiednik Stadionu. Od warszawskiego targowiska odróżnia go:

Elegancja: zamiast alejek między plastikowymi krzesełkami, mamy pełne uroki ulice dzielnicy La Latina

Sprzedawcy: Zamiast sprzedawców ze Wschodu lub dalekiego Południa, którzy raz to wygrażają, raz to podrywają spotkamy rasowych hiszpańskich kupców, którzy zawsze podrywają.

Produkty: Nie uświadczymy kałasznikowówi bimbru, ale wśród tłumu przeciskają się tutejsi handlarze towarem nielegalnym, posykując "haszisz, hasziszzszsz...."

A co jeszcze możemy zakupić na Rastro? Najkrótsza odpowiedź brzmi: wszystko.  Ale najkrótsze odpowiedzi najszęściej są nudniejsze od tych nieco dłuższych. Oto lista moich kandydatów do nagrody "Pamiątka z Rastro":

1. Maleńka patelnia w kształcie Myszki Miki, aby osoby myszkożerne mogły raczyć się omletem w ulubionym kształcie.

2. Piłeczki do żonglowania i artykuły do uprawiania wszelkich sztuk ulicznych.

3. Klucze do każdego zamka i niejednego serca: jeden stragan zajmuje się tylko i wyłącznie handlem starymi kluczami. 

4. Stary i brzydki człowiek, który wędruje uliczkami Rastro z wielkim afiszem "Stary i brzydki człowiek szuka młodej i pięknej dziewczyny, która zaopiekuje się nim z litości".

5. Piżamka w stylu tych, które zakłada się niemowlakom, żeby wyglądały jak małe pluszaczki... ale w pełnej rozmiarówce (już wiem do Wojtek dostanie pod choinkę!)

6. Ważący z tonę spiżowy pomnik przedstawiający dwa dziki, jelenia lub kota- giganta.

6. Drewniana tratwa, która pamięta niejeden spływ. 

7. Plakaty z torridy, gdzie na miejscu przeznaczonym zwycięzcy możemy umieścić swoje imię. 

8.  Portfele z pudełek po mleku, urocze (gdyby ktoś był zainteresowany, zostałam dystrybutorem na Polskę).

9. Popielniczki zrobione z puszek po coli (urocze!)

10. Różaniec liczący sobie 150 lat (albo przynajmniej wyposażony w taką historię przez obrotnego sprzedawcę). 

 

Miłego rastrowania! Miłego świętowania!

  • Duperelowanie
  • Figurowanie
  • Glaskanie
  • Imion umieszczanie
  • Jak na ruskim straganie
  • Myszki miki siadanie
  • Na scianie misiowanie
  • Pana oczekiwanie
  • Skor garbowanie
  • Sloniowanie
  • Torreadowanie
  • Trabek sprzedawanie
  • W oknie pozowanie
  • Wybieranie
  • Wygladanie
  • Skor garbowanie

1.Fotki.

Na Uniwersytecie panuje tutaj następujący zwyczaj: każdemu profesorowi na początku wręcza się swoje zdjęcie i adres. Jest to dość uciążliwe ze względu na konieczność wykonania na początku roku kilku lub kilkunastu zdjęć paszportowych i zdaje się, że nie ma wiele wspólnego z ochroną praw osobowych. W dodatku nie wiadomo dokładnie czemu ten system ma służyć. Wiadomo jednak, że tzw. ficha czyli kartonik z wszystkimi danymi oraz zdjęciem delikwenta musi obowiązkowo wylądować na katedrze najpóźniej na drugich lub trzecich zajęciach. Oczami wyobraźni widzę już profesorów siedzących w kawiarni (a trzeba wiedzieć, że profesorowie mają swoją własną kafeterię, by nie musieli przeciskać się przez studencką tłuszczę) i komentujących urodę uczęszczających na ich zajęcia studentek. Może jednak to ja jestem przewrażliwiona a dyskretnym Hiszpanom nic podobnego nie przyszłoby do głowy.


2.Bałagan vs. Porządek.

W hiszpańskich barach, jak również na ulicach, które zamieniają się w weekendy w wielkie bary pod otwartym niebem, panuje obyczaj, żeby wszystkie śmieci wyrzucać na ziemię. To dziwny dla nas widok: tłum ludzi jedzących, pijących i rozmawiających w najlepsze, podczas gdy pod ich nogami znajduje się istne wysypisko rachunków, kubeczków, talerzyków i rozmaitego śmiecia. A jednak po upojnej nocy nadchodzi dzień. Wraz z nim pojawia się właściciel, lub służby miejskie, które wprawnymi ruchami szczotek uprzątają ten cały rozgardiasz, by wieczorem mógł powstać na nowo. Powyższym służbom należą się najwyższe wyrazy szacunku, gdyż rzeczywiście wykonują swoją pracę doskonale. To niesamowite wrażenie, zobaczyć ulicę, która jeszcze parę godzin temu wyglądała jak Plac Zamkowy w noc sylwestrową, całkiem uprzątniętą i niemal pachnącą... Dopóki nie rozlegną się pierwsze odgłosy imprezy i nie zostanie rzucony pierwszy papierek.


3.Komunikacja miejska.

Jesteśmy przyzwyczajeni do narzekania na panujące w Polsce zwyczaje i wychwalania tych panujących na Zachodzie. Jeśli chodzi jednak o komunikację, trzeba przyznać, że wyprzedzamy Hiszpanię pod wieloma względami. Madryt ma wprawdzie niesłychanie rozbudowaną sieć metra (16 linii, 279 stacji!) która dowiezie nas niemal wszędzie, na peronach panuje jednak nieznośny zaduch, skontrastowany z przejmującym zimnem klimatyzowanych wagonów. Bilet na jeden przejazd kosztuje 1 euro, zaś miesięczny aż 50, przy czym nie ma zniżek dla studentów. W Madrycie student zapłaci więc za miesięczne przejazdy pięć razy więcej niż w Warszawie. Jeśli chodzi o bilety, to mają postać kartoników, które za każdym razem trzeba wydobyć z portfela i przepuścić przez bramkę. Szukając po raz tysięczny owego biletu na dnie torby, myślę z rozrzewnieniem o warszawskich bramkach, które wyczuwają mój bilet z odległości metra. Z kolei wsiadając do autobusu, bilet powinniśmy skasować przy kierowcy. Czekanie aż każda wsiadająca osoba skasuje swój bilet w jednym jedynym kasowniku wydatnie wydłuża czas postoju, ale przynajmniej jesteśmy wolni od przykrości  kontrolowania przez tzw. „kanara”.

Zapomniałam już o istnieniu rozkładów, na których podaje się godziny przyjazdu. Tutaj na przystanku autobusowym dowiemy się tylko, że autobus jeździ co 15 minut, ale nic nie podpowie nam, czy autobus właśnie odjechał, czy może dopiero przyjedzie.


4.Moda.

Mężczyźni w Hiszpanii są bardzo eleganccy. Odnosi się to szczególnie do panów w średnim wieku, którzy w Polsce najczęściej paradują w niedopasowanych garniturach lub rybackich kamizelkach. Tutaj, mężczyźni z godnością obnoszą ekstrawaganckie koszule, kolorowe krawaty i wypolerowane lakierki.  Kobiety również ubierają się bardzo gustownie, poza jednym małym, niezwykle zabawnym szczegółem. W Hiszpanii nie gości prawdziwa zima, taka jak w Polsce, z trzaskającym mrozem, hałdami śniegu i lodowymi różami na oknach (w tym miejscu zakręciła mi się w oku łezka), a jednak panie koniecznie chcą pokazać swoje zimowe kreacje. Zdarzało mi się, że wychodząc w słoneczny wrześniowy dzień w sandałach spotykałam panie w kozakach za kolano, ciepłych rajstopach i w futrzanych kurtkach. Moda jest tutaj niemal ubóstwiana, więc jeśli kreacja tego wymaga, Hiszpanka założy futrzane buty do szortów i bluzki na ramiączkach. Osobliwe.


5.Praca.

Hiszpanie, wbrew stereotypowi, pracują dużo (a raczej długo): zwykle od 9 do 18, z półgodzinną przerwą na lunch. Wydawałoby się, że przy takim nakładzie pracy hiszpańska gospodarka powinna przeć do przodu jak czołg, ale przy dokładnym przyjrzeniu się wychodzi na jaw, że Hiszpan nie poświęca całego owego czasu na działania produktywne. Normą jest robienie sobie co chwila przerwy na kawę, na papierosa, na gazetę, na rozmowę z kolegami czy sprawdzenie Facebooka. Stąd pionierskie firmy, które drastycznie zmniejszyły czas pracy, odnotowały wzrost wydajności – ludzie byli tak zadowoleni, że wychodzą parę godzin wcześniej z pracy, że rezygnowali z wszystkich „zamulaczy”.


6.Hola

Dosłownie znaczy cześć, ale używa się tego wyrażenia w stosunku do każdego. Nie ma problemu, aby powiedzieć do dziekana „cześć”. To zaskoczenie dla wszystkich tych, którzy na kursach w swoim kraju nauczyli się wszystkich "buenos dias" i "buenas tardes". Tutaj usłyszymy conajwyżej poufałe "buenas". 

7.Que tal?

Jak się masz? Typowe pytanie stawiane obowiązkowo przez wszystkich w każdej sytuacji. W sklepie z rybami: jak się masz? Do sąsiada: jak się masz? W gabinecie profesora: jak się masz? Do śmieciarza: jak się masz?


8.Hombre

Dosłownie znaczy mężczyzna, ale tutaj używa się go jako uniwersalnego przerywnika. Można na przykład powiedzieć na zajęciach: ej facet, nie sądzę, abyś miał rację w kwestii nacjonalizmu. Takiego wyrażenia można użyć nawet kiedy rozmawiasz z wykładowcą, i jest to... kobieta.


9.Mierda

Znaczy g...no, ale tutaj nie jest słowem z gatunku tych, których nie użyłbyś przy niedzielnym stole. Można je usłyszeć z ust wykładowcy, zobaczyć powielone stokroć na murach uniwersytetu (w obydwu przypadkach w kontekście systemu bolońskiego, który standaryzuje i terroryzuje uczelnie Europy), czy w telewizji. Mierda oznacza po po prostu coś, co nam się nie podoba.

  • Aguardiente salamanca
  • Bar salamanca
  • Bar w madrycie
  • Fiesta pod bykiem salamana
  • Niewidzialny czlowiek salamanca
  • Salamanca schodki
  • Slub salamanca

Kiedy jedziemy za granicę na wakacje zwykle zwracamy uwagę na zabytki, na sławne miejsca i uroczystości. Kiedy zamieszkamy w jednym w tych sławnych miejsc, zabytki stają się jedynie dekoracją naszego codzienniego życia i mamy czas, żeby zauważyć te wszystkie drobiazgi, które składają się na charakter narodowy i są istotniejsze w zrozumieniu innej kultury niż wszystkie pokazy flamenco i pochłonięte przez nas talerze miejscowych przysmaków.

Dziś parę słów o studenckich stołówkach. To błahy temat, w porównaniu do separatyzmu Basków i Katalończyków, kolonialnej przeszłości, filozofii Ortegi y Gasseta i innych elementów, kształtujących współczesną Hiszpanię, a jednak w okolicach południa zdeycydowanie wysuwa się na czoło zainteresowań młodych intelektualistów. Student Uniwersytetu Warszawskiego w tej sytuacji ma do wyboru połknąć przyniesione z domu kanapki, kupić suchego tosta w sklepiku lub udać się na stołówkę. Stołówka to jedna, dość obskurna sala, gdzie znudzone panie podają kotlety z ziemniakami, lub ziemniaki z kotletami. 

W obliczu zamknięcia ukochanego przez studentów i profesorów baru mlecznego, zwanego piszczotliwie "Karaluchem", jedyną alternatywą są restauracje na Krakowskim Przedmieściu, należące do najdroższych w Polsce, lub syntetyczny kurczak z KFC. Dopiero widząc jakie możliwości gastronomiczne stawia przed studentem Universidad Complutense w Madrycie, zdałam sobie sprawę jak polscy studenci są pokrzywdzeni przez los.

Tutaj w każdym budynku na kampusie uniwersyteckim jest stołówka (w moim budynku są dwie - każda z nich większa niż stołówka UW). Serwuje się dania obiadowe porównywalne do restauracyjnych w rozsądnych cenach. Można wybrać sposród trzech dań pierwszych, trzech dań drugich oraz kilku deserów. Gratis dostaniemy chleb i wodę. Jeśli nie jesteśmy głodni, możemy usiąść w ogródku i napić się świetnej kawy z ekspresu za 70 centów.

Procedura zamawiania jest dość zabawna - trzeba podejść do maszyny, która pobiera pieniądze, wybrać swoje zamówienie i udać się z bilecikiem do baru, gdzie stary rockman poda nam obiad.

Tak, tak, bar na Wydziale Filozofii prowadzi ekipa miłośników ciężkiego grania, więc sala jest wytapetowana plakatami AC/DC a przy obiedzie posłuchamy Rolling Stonesów. 

Relaks. 

  • Zdjecie0052
  • Zdjecie0053

Już od paru dni szykuję się do napisania spóźnionego posta zaduszkowego. Spędziliśmy to święto w Escorialu i nie skłamię jeśli powiem, że były to najbardziej dziwaczne, mroczne i niepokojące chwile jakie zdarzyło mi się przeżyć w tym okresie. Kiedy przemierzaliśmy złowrogi las ścieżką wskazaną nam przez Demonologa, w towarzystwie Maga miałam wrażenie, że zaraz spotkamy zjawę rodem z Dziadów. I tak też się stało...

Było to niepopodal wężowego drzewa...

Ale tę historię zostawię na później.

Dziś o sprawach bardziej zatrważających niż najstraszniejszy z horrorów: o szukaniu mieszkania w stolicy Hiszpanii. Madryt to miasto wielkie i różnorodne i wydawałoby się, że każdy znajdzie tu dla siebie kąt. A jednak sprawa nie jest tak prosta. Wynajmowanie pokoju może być dość kosztowne - w centrum może on kosztować nawet 400- 500 euro za miesiąc. Opłacałoby się więc wraz z przyjaciółmi wynająć całe mieszkanie, lecz większość właścicieli chce pospisywać kontrakt na cały rok, więc Erasmusom zostaje albo zapłacić za dodatkowe 2 miesiące, albo szukać kogoś na swoje miejsce. Do tego dochodzą trudności z kaucją (czasem bywa dość duża a wynajmującemu przychodzi pożegnać się z nią na zawsze), z mieszkaniem w odpowiedniej dzielnicy (rozpadające się kamienice w La Latina, tradycyjne siedlisko studenterii, nagle stały się trendy a stylowe knajpki i hotele zaczęły wypychać biednych żaków), no i oczywiście z wspólokatorami.

Po licznych problemach, perypetiach i roszadach tak oto mieszkają moi znajomi:

1) w mieszkaniu na planie koła, posiadającym dwa rozkoszne duże pokoje, oraz dwie koszmarne małe kliteczki.  W dodatku okna kliteczek wychodzą na taras, na którym to tarasie wciąż się pali. W związku z tym mieszkańcy kliteczek mają do wyboru dusić się przy zamkniętym oknie, lub też oddychać dymem tytoniowym.

2) w mieszkaniu, którego pozostali mieszkańcy spędzają całe życie w pracy, ale za to zostawiają wynajmującemu kota.

3) w mieszkaniu, które składa się  70% z korytarza i 30 % z pomieszczań użytkowych 

4) w pokoju, który znajduje się we wspaniałej starej kamienicy w samym centrum miasta, lecz który posiada tylko okno wychodzące na wilgotną i ciemną klatkę schodową. Kosztuje przy tym 450 euro.

5) w mieszkaniu, gdzie na siedem sypialni zamieszkanych przez studentów przypada jedna łazienka.

6) w mieszkaniu dzielonym z pijakiem angielskiego pochodzenia, który wszędzie zostawia puste flaszki i nie chce zwrócić wynajmującemu absurdalnie wysokiej kaucji, by ten mógł się wyprowadzić. 

7) w mieszkaniu, do którego bez zapowiedzi i bez pukania przychodzi właścicielka, by skontrolować czystość garnków oraz czy wynajmującym nie marzną stopy. Po zrobieniu dzikiej awantury z powodu niedomkniętych drzwi czy brudnych talerzy, czule ofiarowuje studentom ciepłe kapcioszki. 

8) w mieszkaniu do którego dojeżdża się pociągiem podmiejskim. 

9) w mieszkaniu, z którym wszystko jest w porządku poza tym, że intensywnie pachnie starością.

10) w dzielnicy imigrantów, gdzie łatwiej jest kupić narkotyki, niż chleb.

11) Z parą, która w ciągu zaledwie miesiąca gościła w swoim pokoju dwie dziewczyny z Litwy, parę Rosjan, szalonego Brazylijczyka, kanadyjskiego kucharza, Szwajcara wracającego z pieszej pielgrzymki do Santiago.

To ostatnie mogłoby być wyznaniem naszych poprzednich wspólkatorów:)

 

Nasz znajomy Amerykanin, słuchając wielogodzinnych opowieści o pogróżkach właścicieli mieszkań, o telefonach na policję, o próbach odzyskania kaucji, znalezienia nowego lokum oraz o poszukiwaniach kogoś na swoje miesjce, powiedział, że panuje tu klimat zupełnie jak w Nowym Jorku.  

A wiec tak to jest mieszkać w Nowym Jorku. 

 

  • Zdjecie0056
  • Widok

A oto moi faworyci wśród madryckich mieszkań:

 

1) Mieszkanie w ładnym budynku, samo centrum, dzielone z sympatycznymi młodymi ludźmi. Jedyny maleńki problem: właściciel nie przepada za gośćmi. Oczywiście, możesz od czasu do czasu przyprowadzić narzeczoną, ale dobrze żebyś najpierw wysłał smsa uprzedząc właściciela o tym, że w jego mieszkaniu będzie przebywać dodatkowa osoba. Jak nie wyślesz smsa, cóż - i tak się dowie. Przy wejściu zamontowana jest kamera, która rejestruje ruchy wszystkich osób wchodzących i wychodzących z mieszkania. A gdyby jakimś cudem udało ci się przemycić gościa w walizce, nie zachowasz sekretu na długo - w kuchni znajduje się druga kamera.

2) Wysoki dom, który został podzielony przez właściciela na dwie połowy w poziomie. Na antresoli siedzi właściciel, a na dole, pod czułą obserwacją, przebywa wynajmujący pokój student. Wprawdzie właściciel nie lubi imprez, ale nie ma problemu - można przyprowadzać dziewczyny.

Te dwa mieszkania walczą o pierwsze miejsce w kwalifikacji najdziwniejszych mieszkań studenckich w Madrycie.

Proszę o oddawanie głosów.

W odpowiedzi na apel czytelników, publikuję kilka zdjęć. Dziś wybór czarno białych obrazków, bo choć w Madrycie świeci słońce i jesień pyszni się całą gamą barw, doszła mnie wieść, że w Polsce nastała bura jesień. Zdjęcia pod kolor nieba w mojej Warszawie.

  • Dziwak z salamanki
  • Kilometr zero
  • Retiro fontanna
  • Salamanka spolaryzowana
  • Salamanka stoliki
  • Salamanka zaulek
  • Toledo katedra i chmury

W trakcie translatorium hiszpańskiego, na które uczęszczam na Uniwersytecie Complutense zastanawialiśmy się któregoś razu, jak przetłumaczyć na język hiszpański wyrażenie "szczęśliwe wyspy". Ktoś z Hiszpanów zaproponował - "parque de buen retiro". Wszyscy wybuchnęli śmiechem, bo przecież ten park istnieje naprawdę i i znajduje się w samym centrum Madrytu. Pół godziny metrem z dowolnego punktu miasta i wysiadasz w samym środku Parku Dobrego Odpoczynku, w środku madryckich szczęśliwych wysp.

Prosto z miejskiego gwaru, z kurzu, pośpiechu i zmęczenia przechodzisz w ciszę, spokój i ład. Wokół kolorowe jesienne drzewa, równo wytyczone deptaki, przytulne zagajniki, sadzawki i uśmiechnięci ludzie. Tutaj naprawdę trudno być przygnębionym. Każdy znajdzie dla siebie ukojenie po trudach i smutkach codziennego życia: starsi państwo spacerują pod rękę, młodzi ludzie grają na gitarach i migdalą się na trawnikach, dzieci puszczają mydlane bańki, chłopaki grają w hokeja na środku szerokiego chodnika, grupka ludzi ćwiczy tai chi, turyści fotografują się przy pomnikach i pływają wynajętymi łódeczkami. Przy jeziorze zaś artyści uliczni popisują się swoimi sztukami. Zaklinacz psów po raz kolejny zaczarowuje Łajkę, w teatrzyku lalkowym na naszych oczach ożywają drewniane lalki, brazylijski magik sprawia że karty, monety, piłki i cytryny znikają i pojawiają się na nowo, trzy wróżki przepowiadają przechodniom trzy różne losy. I wszystkie trzy wróżby są pomyślne.

Mimo tego całego klasycystycznego czaru, atmosfera tego parku nie przypomina Łazienek. W warszawskim parku czujemy się, jakbyśmy przenieśli się w czasy Stanisława Augusta, odruchowo prostujemy plecy, zakładamy z tyłu ręce i unosimy dostojnie podbródek. W Retiro młodzi ludzie o kolorowych włosach ćwiczą żonglowanie, współcześni hipisi palą skręty w różanym ogrodzie a młode mamy jeżdżą na wrotkach pchając przed sobą rozchybotane wózeczki.

I dopiero pod wieczór nad skwerkami, jeziorkami i deptakami zawisa lekka mgła, wszytko spowija atmosfera melancholii a Kryształowy Pałac przez chwilę zdaję się wisieć w powietrzu.   

  • Blask retiro
  • Jezioro retiro b w
  • Jezioro retiro
  • Kolorowe drzewa retiro
  • Muzyk retiro
  • Park retiro
  • Pomnik retiro b w

Jedno z pierwszych słów, jakich student zagraniczny uczy się w Hiszpanii to BOTELLON! Obowiązkowo opatrzony wykrzyknikiem i witany z radością, gdy pojawia się w wiadomościach od znajomych.

Znaczy dosłownie tyle co: "butelczyna", ale to w istocie dużo, dużo więcej. To cały zwyczaj, cała kultura, ulubiona rozrywka młodego pokolenia. Myliłby się ten, kto by widział w tym odpowiednik zwykłej polskiej popijawy. Tutaj młodzież spotyka się, owszem- żeby się napić, ale też żeby pośpiewać, pograć na gitarze, pożartować i wprawić się w dobry nastrój na nadchodzący wieczór. Before party pod otwartym niebem, często organizowane na kampusie uniwersyteckim (już widzę radość władz UW, gdyby ten zwyczaj dotarł do Polski).

Jest to sposób, żeby uniknąć płacenia horendalnych cen drinków w barach, ale też ekspresja typowego hiszpańskiego charakteru: otwartego, zabawnego i chętnego do zbiorowych wyjść na miasto. Oczywiście tutejszy klimat wybitnie sprzyja takiemu sposobowi spędzania wolnego czasu. Nie widzę polskiej młodzieży sprzesiadującej godzinami na oblodzonym chodniku, uderzającej w struny gitary zgrabiałymi palcami...

Tutaj wystarczy cieplejszy dzień, wymieszanie z coca-colą wino Don Simone (50 centów) i już młodzież całej Hiszpanii śmieje się i dokazuje w parkach i na skwerkach.

Rząd co prawda przedwsięwziął środki w celu zatrzymania botellonowej plagi: podwyższenie minimalnego wieku kupujących alkohol do 18 lat i zakaz sprzedawania alkoholu w sklepach po 22, ale wygląda na to, że kres szaleństwu może położyć tylko... ochłodzenie klimatu. 

  • Botellon1
  • Botellon2
  • Botellon3
  • Botellon4

Ostatnio ktoś z moich bliskich, którzy zaglądają na tego bloga, stwierdził, że nieco brakuje w nim entuzjazmu i radości. Rzeczywiście, bywam czasami nieco melancholijna, troszkę nerwowa a czasem nawet smutna, ale na Boga! nie przydarza mi się to na pewno w Madrycie!

Wszystkie przeprawy z dziekanatem, właścicielami mieszkań, wspólokatorami a nawet kasownikami w metrze są w stanie dotknąć mnie jedynie lekko i absolunie bezboleśnie, bo jestem tutaj na szczególnych prawach, prawach studenta Erasmus, które zapewniają pewnego rodzaju immunitet, jak żółte papiery. Poza tym wspomniane wyżej kwestie nie są prawdziwymi kłopotami, a conajwyżej kłopotkami.

Cóż, tak to jest, że różne denerwujące detale życia codziennego odchodzą na dalszy plan, kiedy wiesz, że wszystkie one przeminą wraz z rokiem akademickim. Pewnie już w kolejnym semestrze będziesz je wspominać z uśmiechem na ustach, a w jeszcze następnym – z rozżewnieniem. 

A dziś pare słów o miejscu, które łagodzi wszelkie smutki, gdyby się takowe nawet pojawiły.

Tabakalera. 

Dawna fabryka tytoniu, dziś zamieniona w najwspanialsze miejsce w mieście. Wystawy, koncerty, imprezy. Ogórdek warzywny, Festiwal Afrykański, żonglowanie. Lekcje salsy, lekcje tańca z ogniem, lekcje body weather (body weather?). Biblioteka, sklepik z darmowymi ubraniami, pracownia artystyczna. Hiszpanie, Imigranci, Turyści. Młodzi, młodsi, starzy. Zadowoleni, weseli, zrelaksowani. 

Jest to miejsce, gdzie wstęp jest bezpłatny i każdy może przyjść ze swoją wystawą, spektaklem, ze swoim talentem. Wszyscy dzielą się tym, co mają do zaoferowania bezpłatnie i spontanicznie, gestykulując i mieszając wszystkie języki świata. Jedni tworzą, inni podziwiają, inni uprawiają ogródek lub po prostu kontemplują atmosferę. Jest co kontemplować.

Świetny projekt, świetni ludzie. 

I co? Czyż nie zarażam dziś entuzjazmem? Zamienić zrzędliwą pesymistkę w ćwierkającego skowronka? Taka jest moc Tabakalery. 

  • Tabakalera pracownia
  • Tabakalera  niestety  toalety
  • Tabakalera bar
  • Tabakalera biblioteka
  • Tabakalera darmowy lumpeks
  • Tabakalera hobo
  • Tabakalera ludziska
  • Tabakalera patio
  • Tabakalera portal
  • Tabakalera smutny ogrodek
  • Tabakalera sztuka
  • Tabalakera relaks

Polki, przyzwyczajone do chłodu i rezerwy swoich rodaków, ze zdumieniem odkrywają relacje, które panują w codziennych kontaktach damsko-męskich w Hiszpanii. Po pierwsze, wspomniane już hola! i que tal? słyszane co i rusz z ust nieznajomych. W Polsce raczej nie jest przyjęte, by obcy facet w sklepie, czy metrze najzwyczajniej w świecie pytał cię o samopoczucie.   

Ale to jeszcze nic, tym poufałym zapytaniom towarzyszą nieraz jeszcze bardziej poufałe epitety: "guapa", "guapisima", "bonita", "hermosa", "preciosa", "muneca". A więc: cześć piękna, cześć laleczko! 

Jeżeli jest wieczór, na ulicy panuje atmosfera fiesty i wszyscy są jeszcze bardziej niż zwykle rozluźnieni, możemy usłyszeć nawet następujące długaśne pozdrowienie: hola guapisima, tu eres el amor de mi vida! Czyli: cześć piękna, jesteś miłością mojego życia!

To spora różnica w stosunku do powściągliwej polskiej kultury, gdzie na powyższe wyznanie dziewczę musiałoby czekać kilka lat. 

Kiedy już dojdzie do wymiany imion, zamiast tradycyjnego w Polsce podania ręki czekają nas trzy cmoknięcia w policzek. 

Tak więc odwiedzające Hiszpanię Polki są nieco skonsternowane: jedne uznają powyższe pozdrowienia za czarujący wyraz uznania dla ich urody, inne zaś za przejaw obrzydliwego seksizmu. Hiszpanki natomiast najzwyczajniej puszczają je mimo uszu. Mają rację, bo tutaj po prostu granica między zwykłą serdecznością a podrywem przebiega zupełnie gdzie indziej. 

Hola guapa jest odpowiednikiem polskiego przedłużonego spojrzenia, a "eres amor de mi vida" oznacza wysłany nieznajomej uśmiech. Są to proste gesty, należące raczej do zwykłego bon-tonu, którego wymaga grzeczność, niż autentyczny flirt.

  • Besito madrid

Zwykle po powrocie z wycieczki czy dłuższego pobytu w obcym kraju opowiadamy znajomym o tym, co tam jest, czego nie ma u nas. W tym wpisie chciałam odwrócić ten porządek. Opowiem pokrótce o rzeczach, których nie ma w Hiszpanii i których może brakować Polakom.

1. Herbata

Przyzwyczajona do picia jej parę razy dziennie, czy to w domu czy w kawiarni na uczelni, ze zdziwieniem odkryłam, że ten zwyczaj niemal nie istnieje w Hiszpanii. W barach jestem jedyną osobą, która zamawia herbatę, w supermarketach jestem zdziwiona niewielkim jej wyborem. Tam gdzie u nas byłaby cała alejka z rozmaitymi rodzajami herbay, tutaj jest smętna półeczka z herbatą czarną i rumiankiem.

2. Czajniki

Jako, że Hiszpanie nie przepadają za herbatą, również czajniki nie są częścią ich życia. Jeszcze nigdy nie spotkałam się z hiszpańskim mieszkaniem, gdzie byłby czajnik, czy to elektryczny, czy taki do stawiania na gazie. Natomiast każda dziupla wyposażona jest w kafetierkę, bo jest to uważane za element absolutnie niezbędny. 

3. Poszewki na kołdry 

Kiedy wynajmiemy mieszkanie, lub pokój w hotelu w Hiszpanii raczej nie znajdziemy na wyposażeniu poszewki na kołdrę. Zamiast tego - dodatkowe prześcieradło. W dodatku wcale nie jest tak łatwo zakupić tu brakującą poszewkę - ja pos swoją wybrałam się aż do Ikei. Występuje tu pod nazwą funda nordica. 

4. Poduszki

Jeśli, jak ja, kupisz zestaw pościeli w Ikei, odkryjesz że typowa kwadratowa poszewka na nic się zda. Tutaj popularne są raczej poduszki w kształcie długich wałków.

5. Kasza

Po prostu nie ma w sklepach i już.

6. Numery mieszkań

Zamist numeru mieszkania mają tutaj literę. Ja na przykład mieszkam pod numerem 9A. 9 to numer piętra, a A - oznacza mieszkanie.

7. Chleb

 Ciężko zakupić tutaj bochenek chleba, tak dobrze znany z Polski. Zamiast tego mamy do wyboru syntetyczny chleb z kilkuletnią datą ważności lub bagietki.

8. Sklepy otwarte w niedzielę

W niedzielę wszystkie supermarkety są nieczynne. Oprócz sieciówek z ciuchami otwarte są  tylko sklepy chińskie, gdzie można kupić mniej więcej wszystko - tylko kilka razy drożej. Zadziwiające jak rzadko te sklepy bywają zamknięte

9. Sklepy monopolowe otwarte po 22 

Prawo ustanowione z Hiszpanii aby zatrzymać falę botellonów zakazuje sprzedawać trunki po 22. Jeśli przyciśnie nas konieczność możemy udać się do... niezawodnego sklepu chińskiego. 

10. Wstyd

Ostatnio, kiedy odpoczywaliśmy na trawie w parku las Tetas, para młodych ludzi usiadła kilkanaście metrów od nas i jakby nigdy nic... oddała się miłości (w najbardziej dosłownym sensie). My, pruderyjni Polacy, zdawaliśmy się znacznie bardziej zażenowani tą sytuacją niż oni. 

Inny przypadek  bezpruderyjności... Mój znajomy mieszka z Hiszpanem, który ceni sobie wygodę i naturalność. Przejawia się to w ten sposób, że całymi dniami chodzi po domu jak go Pan Bóg stworzył. No, w ostateczności w bokserkach. 

 

  • Kawiarnia madryt

Dziś opowiem Wam o miejcu, o którym nie dowiecie się z przewodników a może nawet od rodowitych madryleńczyków. A jest to, moi drodzy, prawdziwy klejnot w samym środku Madrytu, jego pulsujące serce i moim skromnym zdaniem, jedna z jego nawiększych atrakcji.

Manzanares.

Rzeka przepływająca przez Madryt. Nie jest to rzeka na miarę Sekwany, Tamizy, Dunaju czy nawet Wisły. To skromna rzeczułka, którą możnaby przepłynąć wszerz wpław (a może nawet przeskoczyć). Ze względu na swoje skromne wymiary, jest bagatlizowana przez turystów, którzy często nawet nie wiedzą, że przez stolicę Hiszpanii przepływa jakowaś rzeka.

Rzeczywiście Natura niezbyt hojnie obdarowała Madryt, ale od czego mamy architekturę i urbanistykę? Zabiegi tutejszych inżynierów przemieniły nieciekawe okolice Manzanares w wielki plac zabaw, w park, w wystawę pod gołym niebem. Wzdłuż całej rzeki ciągną się deptaki pełne modernistycznych konstrukcji, fontann z widokami na najbardziej monumentalne z zabytków Madrytu. Co chwila czeka tu na nas jakaś niespodzianka: a to wielka pajęcza sieć, a to  zbiorowisko hamaków. Nagle obok nas pojawi się stadko drewnianych dzików, a potem wielka konstrukcja z drewna, na której dorośli mogą bawić się jak dzieci. Z tego wielkiego podwórka rozciągają się widoki na najbardziej klasyczne budowle miasta oraz na nowoczesne i niekiedy zupełnie niesamowite budowle.

Bure rzeki Manzanares zmieniają barwę wraz z zapadnięciem zmroku. Odbijają czerwone i żółte światła miasta oraz srebrzyste barwy oświetlnych zabytków. W niektórych miejscach nagle zmieniają barwę na odblaskową zieleń, gdy rozciąga się nad nimi most. A mosty są tutaj piękne. Puente de Toledo jest elegancki i jakby paryski. Jeden z mostów w centrum występuje w asyście złotych fontann, które nagle wyrastają w samym środku rzeki. Nie zapominajmy o turkusowym moście potrójnym, na którym mogliby się spotkać Lech, Czech i Rus, by następnie rozejść się każdy w swoją stronę.

A prócz tego... Bestia. Oddzielona od rzeki tylko wstążką szosy w wieczory gry szumi, buczy, i grzmi. Manzanares zaś roznosi muzykę stadionu Atletco na dwa końce miasta. Trochę to groźne, a trochę piękne.

Ale zawsze aby trochę ochłonąć możemy znów usiąść na drewnianym dziku.

  • Imgp7080
  • Imgp7098
  • Imgp7107
Hiszpania

Joder! 2010-12-02

Dzis dowiedzialam sie, ze legitymacja studencka, na ktorej wyrobienie czekam juz czwarty miesiac, prawdopodobnie nie dotrze do mych rak przed koncem semestru. W biurze, ktore zajmuje sie wyrabianiem legitymacji, zapomnieli zamowic plastiku (ups!) i tak to wszyscy erasmusi musza obywac sie w Hiszpanii bez rzeczonego dokumentu, ktory kazano nam pierwszego dnia niezwlocznie sobie zalatwic.

Coz w takiej sytuacji mowi Polak? A niech to cholera! Co mowi Hiszpan? Joder! (wymawiac: hodeee!)

Zwroccie uwage na zadziwiajace podobienstwo tych dwoch wyrazow, ktore niewymownie ulatwia komunikacje madrylenczykom polskiego pochodzenia.

Udalam sie do pracowni internetowej, zeby sprawdzic czy jakims cudem wyrazy te sa jakos powiazane, ale wszystko wskazuje na to ze niestety nie. Joder pochodzi z laciny (od wyrazu futuere - mysle ze ewolucja tego wyrazu to niezly temat na magisterke dla iberysty) i znaczy mniej wiecej tyle co angielskie f·ck. Jest uzywane z reszta z podobna czestotliwoscia i w takim samym kontekscie (czyli niemal kazdym). Wyraz cholera natomiast pochodzi z greki i oznacza pewną nieprzyjemną chorobe. Poza faktem, ze dla niektorych sam akt joder jestrzeczą chorobliwą, nie widze związku między tymi wyrazami.

A oto garsc uroczych zdrobnien dzisiejszego slowka: ¡jo! ¡jolin! ¡jolines! ¡jopelines! ¡jodo´!¡jopetas! ¡jobar!

Brzmia one w ustach doroslego mniej wiecej jak "cholercia!"

Ps. Wlasnie profesor siedzacy kolo mnie w pracowni internetowej ze zloscia rzucil do komputera: joder!

Paella to bodajze najbardziej kojarzona z Hiszpania potrawa. Zasluguje na swoja slawe, bo jest prosta, smaczna i pozywna. Do jej skladnikow naleza ryz i .... wszystko co znajdziemy w lodowce. Najbardziej klasyczna bedzie zawierala mariscos, czyli przerozne owoce morza, ale nic nie stoi na przeszkodzie zeby zrobic ja z miesem czy mieszanka warzyw.

Jesli zapragniesz sprobowac tej smakowitej zoltej mieszanki udaj sie do najblizszej restauracji po menu del dia - koniecznie w czwartek. Tradycja podawania paelli wlasnie w ten dzien tygodnia pochodzi podobno z czasow Franco. General w czwartki zwykl byl udawac sie na polowania, po ktorych byl bardziej niz zwykle glodny i mial chec na cos pozywnego - paella byla w sam raz. A poniewaz nigdy nie bylo wiadomo gdzie dokladnie Franco bedzie ganiac zwierzyne, wiele restauracji w calym kraju przygotowywalo tego dnia ulubione danie generala, bo a nuz...

Dzis nie istnieje juz ryzyko, ze Franco przyjedzie strzelac do papug w parku Casa de Campo i przy okazji wpadnie na obiad na Universytet Complutense. A jednak na stolowce nadal podaja w czwartki paelle...  

Erasmus, zagraniczne stypendium realizowane przez studenta w innym państwie Unii Europejskiej (lub aspirującym do wstąpienia do UE, jak Turcja) stało się już doświadczeniem legendarnym. A potem sztampowym. Tego typu wyjazd stał się niemal obowiązkowym punktem życiorysu młodego człowieka i w związku z tym stracił na powabie i egzotyczności. Pewnie wszystko już zostało powiedziane o szalonych imprezach erasmusowych (słownik podpowiada mi w tym miejscu „przymusowych” i chyba jest coś na rzeczy), o zdawaniu egzaminów w nieznanym języku, o życiu w komunie na modłę „auberge espanole” o zagubieniu się aby w końcu odnaleźć swoją drogę życiową. Mimo to, postanowiłam prowadzić ten niewielki, skromny blog w którym podzielę się wrażeniami z sześciu miesięcy spędzonych za Pirenejami. Dziś wszyscy podróżujemy więc często miejsca, które odwiedzam są już znane moim znajomym. Dlatego nie będę skupiać się na zabytkach, muzeach, miastach czy, nie daj Boże! corridzie, a postaram się zwrócić uwagę na ludzi, twarze i obyczaje.

  • Byk

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż

Komentarze

  1. turysta1310
    turysta1310 (18.06.2011 5:23)
    Europa na emeryturze,,
  2. lmichorowski
    lmichorowski (28.03.2011 23:09)
    Super relacja! Gratuluję pomysłu i ciekawej, niebanalnej narracji. Pozdrawiam.
  3. tusiaiwojtek
    tusiaiwojtek (27.12.2010 12:16)
    Są już zdjęcia, Kolumberek zareagował na mój apel nawet przy święcie. To się nazywa solidna firma!
  4. edytamalceva
    edytamalceva (11.12.2010 13:42)
    Martusia fajna podróz... tylko zdjecia Ci sie chyba gdzies zapodzialy...
  5. tusiaiwojtek
    tusiaiwojtek (02.12.2010 13:07)
    A powiem Ci, ze nie jest tak strasznie. Z przyzwyczajenia sie narzeka jak wszyscy, ze jest ponizej 15 stopni, ale wciaz chodze w wiosennej kurteczce wiec nie jest zle:) Jutro spimy pod golym niebem. Gdyby nie pojawily sie kolejne wpisy , to oznacza ze hiszpanska zima nas jednak pokonala i skonczylismy podroz w Granadzie.
  6. fiera_loca
    fiera_loca (30.11.2010 0:57)
    no i jak tam z zima w Madrycie? moze sniegu nie ma ale ziiiiiiiiiiiiiiiimno,co?
  7. fiera_loca
    fiera_loca (30.11.2010 0:54)
    kasza?hmmm....fakt, tzrba sie udac do specjalistycznego punktu, znalazlam kiedys taki, z wora na wage sprzedaja :)
  8. fiera_loca
    fiera_loca (30.11.2010 0:51)
    tak,tak z tym chlebem to prawda, lepiej sie udac do piekarni, bo supermarketach cieniutko, a chleb , o ktorym piszesz typu BIMBO, to czysty "plastik", ale w piekrniach mozna kupic bardzo smaczny pan de payes , czyli wiejski, jest pyszny, a z oliwa to palce lizac, tego typu chleba z kolei w Polsce nie ma. A w Madrycie czy jest ?Nie wiem...bo to typowy chleb katalonski, pa de peges :)
  9. tusiaiwojtek
    tusiaiwojtek (22.11.2010 12:48) +1
    Jasne, loca! Pierwszy botellon na kampusie uniwersyteckim. Niezapomniana sprawa.
  10. fiera_loca
    fiera_loca (10.11.2010 23:57) +1
    :))) znaczy juz jtes po sprobowaniu slynnego calimocho :)
  11. slawannka
    slawannka (08.11.2010 9:51)
    Genialne, czekam na więcej!
    Co do mieszkań, słyszałam też o depresjogennym mieszkaniu ... bez okien...
    Hola!
  12. solanus_bydgoszcz
    solanus_bydgoszcz (05.11.2010 8:39)
    fajne
  13. bartek_sleczka
    bartek_sleczka (03.11.2010 12:43)
    świetny pomysł, będę wracał :)
    Pzdr/bARtek
  14. fiera_loca
    fiera_loca (03.11.2010 0:59)
    fajnie napisane:)
    co do czasu pracy to z tego co wiem standardowy jest tzw. turno partido czyli dzielony zazwyczaj 9-14 i 16-19, ale moze byc roznie.
    A z moda to masz racje, choc jak sie czlek do tutejszego klimatu przyzwyczai to sandaly we wrzesniu czy pazdzierniku przy 20 stopniach to tylko na stopach turystow, zazwyczaj przybywajacych z polnocy, mozna zobaczyc :)
    Oj, jest zima jest!Ze sniegiem i haldami, na polnocy kraju.
  15. zfiesz
    zfiesz (02.11.2010 0:50) +2
    silnie zazdraszczam:-) cholerna starość!;-)
  16. bkrystina
    bkrystina (29.10.2010 9:22)
    marto, opis przeczytałam w wielkim skupieniu i zainteresowaniu, dziękuję a teraz przechodzę do nacieszenia oka. BRAWO
  17. s.wawelski
    s.wawelski (28.10.2010 23:27)
    Nie ma to jak zycie w Madrycie :-) Spędzilem tam ostatnio Wieki Piatek i mimo wielkiego postu bardzo mi sie tam podobalo zycie :-))
  18. mj1945
    mj1945 (27.10.2010 10:41) +2
    dodatkowy plus za opis
  19. kolumber
    kolumber (26.10.2010 12:28) +3
    Świetne! :)